Feliks Trusiewicz – cykl spotkań kresowych w Bystrzycy Kłodzkiej cz 2


[adrotate group=”9″]

Wdniach 17-18 marca 2012 roku w Muzeum Filumenistycznym w Bystrzycy Kłodzkiej odbył się cykl spotkań z kresowiakami p.t. „Szlakiem Wołyńskich Krzyży”.

17 marca cykl otworzyło spotkanie z Feliksem Trusiewiczem urodzonym w 1921 roku na Wołyniu, autorem licznych publikacji i książek o tematyce kresowej. Główne tytuły publikacji pana Feliksa to: Pokolenie, Duszohubka i Hawryłko. Pozycje te opowiadają o specyfice Wołynia z jego różnorodnością etniczną, kulturową, urzekającym folklorem i krajobrazem.
Wspomnienia Trusiewicza opowiadają także o tragicznych losach ludności polskiej prześladowanej przez okupantów sowieckich, później przez okupantów niemieckich, a następnie mordowanych przez UPA.

Następnym punktem programu była projekcja filmu Marka Czapli p.t. „Wołyńska historia opowiadana krzyżami”. Film opowiada o przygotowaniach do VII Pielgrzymki do Stepania i Huty Stepańskiej, które przeplatają opowiadania mieszkańców okolicznych miejscowości o wydarzeniach na Wołyniu w 1943 roku.

W kolejnym dniu spotkań w bystrzyckim Muzeum głos zabrali: Władysława Onuchowska z Wyrki oraz Aleksander Gutkowski z Siedliska,  a także prof. Henryk Słowiński. Cykl spotkań zakończył się projekcją filmu Marka Czapli „Szlakiem Wołyńskich Krzyży”.

Pojechałem do Legnicy. Wziąłem za żonę sobie Wiesię. Moją świętej pamięci, nieżyjącą już, kochaną żonę. Ślub się odbył. Nie mógł się oficer żenić, a byłem oficerem wtedy, nie mógł się żenić żołnierz bez pozwolenia dowódcy. Dowódca musiał wyrazić zgodę na to.

Wróciłem z powrotem do jednostki w Wernerowie i tam zostałem, ze względu na to, że miałem dobre wyniki w nauce, wykładowcą materiałoznawstwa. Ale zbliżały się wybory. Te wybory w 1947 roku do parlamentu. I do tych wyborów wytypowali kilku chłopców, oficerów, od nas z naszej jednostki na przeszkolenie, żeby te wybory przeprowadzić. No i mnie wzięli do tego. Ja się broniłem jak mogłem, ale niestety. Wzięli mnie to Rembertowa. W Rembertowie jak wszedłem na tą salę to był taki amfiteatr. Na scenie mapa, tablica i stół. Za chwilę wyszedł pułkownik, Szumin się na nazywał, i rozpoczął wykład. Wykład polegał na tym, że on mówił więcej po rusku niż po polsku. Mówił po polsku dobrze, ale z takim akcentem rosyjskim. I proszę sobie wyobrazić, że to działo się na drugi dzień jak on powiedział, że wy towarzysze oficerowie wyjdziecie z ramienia partii, z PPR-u, to była partia Gomułki. A w wojsku żadnej partii nie było wtedy, ale on mówił, że wyjdziecie z ramienia Polski Ludowej żeby chłopa polskiego przypilnować żeby zagłosował, żeby poszedł do wyborów i zagłosował. (…)

Spośród wszystkich oficerów wstałem i przedstawiłem się najpierw. Powiedziałem; podporucznik Feliks Trusiewicz z jednostki takiej i takiej ma do pana pułkownika pytanie. A on podniósł wskaźnik, stanął i patrzy się na mnie, jakie pytanie? Ja mówię; panie pułkowniku ja straciłem całą rodzinę, walczyłem z Niemcami, walczyłem z Ukraińcami, nacjonalistami, nazistami a teraz kiedy polski chłop liże rany swoje po wojnie, i to jeszcze w Zamościu, pan pułkownik chce mnie wysłać na wojnę z chłopem polskim? Jak to rozumieć, proszę mi to wyjaśnić. Ja nie powiedziałem, że nie pójdę, tylko proszę mi to wyjaśnić. Ktoś mnie za mundur pociągnął. Cisza jak makiem zasiał. Ani jedno słowo nie było za mną, ani przeciw. A pułkownik zaczął wyginać ten wskaźnik, że o mało mu nie pękł i mówi, że on tak nie powiedział, że on powiedział, że wy pójdziecie prosić chłopów żeby głosowali. Aj już nic nie mówiłem, usiadłem.

A na drugi dzień rano, bo to miał być kurs dwutygodniowy, ja przychodzę bo mieszkałem tam w prywatnym mieszkaniu jako oficer mieszkałem prywatnie z kolegą, przychodzę na punkt zborny do koszar, bo miał przyjechał samochód żeby nas zawieść do Rembertowa na następne wykłady, a kierowca wychodzi i melduje; panie poruczniku pan nie jedzie. Mam rozkaz od inspekcyjnego oficera. Cóż oni pojechali a ja idę do siebie. Przychodzę do bramy, a z bramy, ze strażnicy, wychodzi żołnierz i mówi; panie poruczniku pan nie może wychodzić, bo pana wzywają do dowódcy warty. Myślę sobie to już koniec i idę. Do dowódcy warty przychodzę i pytam o co chodzi. Dostałem rozkaz, że pan ma tu czekać na telefon. Siadłem przy stoliku. A on mówi, że pewnie znam przepisy i że jak jestem na strażnicy, a nie na służbie, to broń trzeba oddać. Pas rozpiąłem, broń oddałem i pytam czy jestem aresztowany. Nie to tylko przepisy. Do szafy włożył mój pistolet i ja tam dwa i pół dnia siedziałem. Przynosili mi jedzenie, gazety, koc mi dali bo tam spałem. A tam los mój był rozgrywany, czy ja mam żyć czy nie żyć.

 

Facebook Comments

Related posts