Polityka naukowa w służbie rekonstrukcji komunizmu

Powszechny łysenkizm przeze mnie zwany duraczeniem od rosyjskiego słowa „дурак” (durak), czyli głupiec ma swoje korzenie w ZSRR.   

Ponoć sowiecki uczony Iwan Miczurin skrzyżował jadalne jabłko z jadalną gruszką i wyszło mu z tego coś, co było wprawdzie odporne na mróz, ale owoc miało zupełnie niejadalny. Nie wiem ile w tym prawdy.

Iwan Miczurin był radzieckim hodowcą i sadownikiem, członkiem Akademii Nauk ZSRR i Wszechzwiązkowej Akademii Nauk Rolniczych w Moskwie. Wyhodował około 300 odmian drzew i krzewów owocowych. Był twórcą nowych, kontrowersyjnych metod hodowli roślin. Choć w swych doświadczeniach w dziedzinie upraw nie posługiwał się powszechnie uznawanymi metodami naukowymi, udało mu się stworzyć pewną liczbę odmian roślin odpornych na surowe warunki klimatyczne panujące w głębi Rosji. I właśnie te jego osiągnięcia wykorzystała Rosja radziecka w celach propagandowych. Jego pogląd, że „nie należy oczekiwać łaski od natury, ale trzeba ja kształtować samemu” okazał się akuratny dla sowieckiej władzy.

Następcą Miczurina na tym i tamtym polu został Trofim Denisowicz Łysenko, który pracował w Centralnej Eksperymentalnej Stacji Hodowli Roślin, Wszechzwiązkowym Instytucie Nasiennictwa i Genetyki, był równocześnie dyrektorem Instytutu Genetyki Akademii Nauk ZSRR. Szczyt kariery Łysenki przypadał na lata mniej – więcej  1937–1966.

Łysenko zasłynął między innymi z metody użyźniania gleby bez jakichkolwiek nawozów oraz z metody siewu grochu w zimie. Oba te pomysły jakoś dziwnie spodobały się Stalinowi i od tamtej pory Łysenko cieszył się poparciem sowieckiej propagandy. Pokładano w tych metodach nadzieję na uchronienie ludzi i bydła od głodu, ale jak można było się spodziewać nie zadziałały.

Innym razem Łysenko stwierdził, że „wystarczy zacząć karmić pokrzewkę ogrodową gąsienicami, a powstanie kukułka”. Miał jeszcze kilka innych pomysłów, może nawet głupszych niż poprzednie, ale jego teorie znalazły wyznawców wśród władz politycznych i zostały narzucone nauce radzieckiej metodami przymusu administracyjnego, któremu towarzyszyła scentralizowana kampania propagandowa. Teorie Łysenki zaaprobował Stalin, zaś naukowcom reprezentującym genetykę Mendla i Morgana zabroniono dalszych prac. Większość ówczesnych specjalistów, broniących naukowego punktu widzenia, prześladowano. W 1940 aresztowano głównego oponenta Łysenki, genetyka Mikołaja Wawiłowa, który zmarł w więzieniu. W roku 1948 Wszechzwiązkowa Komunistyczna Partia (bolszewików) ( później Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego) specjalnym dekretem odrzuciła zasady genetyki Mendla, uznając „łysenkizm” za oficjalną naukę państwa radzieckiego.

Głupie i głupsze pomysły Łysenki przyczyniły się do głodu milionów ludzi i do katastrofalnego stanu radzieckiego rolnictwa. Skompromitowały sowiecką naukę na arenie międzynarodowej.

Pierwsze kroki duraczenie stawiało w Związku Radzieckim, a wraz z religią komunizmu zostało przejęte przez kolejne pokolenia wyznawców na całym świecie. Chodzi właśnie o wyznawanie wymyślonej przez idiotę, a objawionej przez jakiegoś partyjnego funkcjonariusza religii.

Tym się różni religia od nauki, że religia nie podlega dyskusji. Albo ktoś wierzy w to, co ona głosi, albo nie. Z nauką jest inaczej. Nauka polega na ciągłym podważaniu wszystkiego. To, czego się nie da podważyć pozostaje na jakiś czas jako pewnik. Dopóki nie zostanie podważony. W miejsce podważonych pewników przeważnie wchodzą nowe, ale nie zawsze. Czasem nic się nie pojawia i taka sytuacja objawia nam nasz brak wiedzy.

Dobrym przykładem jest to, co na przestrzeni wieków sądziliśmy o grawitacji. Na samym początku zadowalaliśmy się odkryciem, że przedmioty spadają. Następnie ktoś zauważył, że cięższe przedmioty spadają szybciej i to odkrycie było z nami aż do roku 1604, kiedy to Galileusz je podważył. Udowodnił eksperymentalnie, że  przyspieszenie ziemskie jest stałe dla wszystkich spadających przedmiotów, a różnice wynikają z działania innych sił – takich jak opór otoczenia, tarcie itp. W międzyczasie, Kopernik opublikował w roku 1543, heliocentryczny model Układu Słonecznego podważającą dotychczasowy model geocentryczny,  a w roku 1584 Giordano Bruno zaproponował zasadę, według której zarówno Ziemią, jak i niebem rządzą te same powszechne prawa. Być może to pomogło Galileuszowi.

Między 1609, a 1618 rokiem niemiecki astronom Jan Kepler sformułował prawa dotyczące ruchu orbitalnego planet.

W 1687 Izaak Newton wydał dzieło, w którym przedstawił spójną teorię grawitacji opisującą zarówno spadanie obiektów na ziemi, jak i ruch ciał niebieskich. Tę samą, której do dziś uczą w szkołach.

Później wszystko pozamiatał Albert Einstein, który sfomułował ogólną teorię względności w 1916 roku. Zgodnie z tą teorią siła grawitacji wynika z lokalnej geometrii czasoprzestrzeni. W dużym uproszczeniu – grawitacja wynika z zakrzywienia czasoprzestrzeni wokół obiektu posiadającego masę.

Krótko mówiąc grawitacja przeszła od spadającego kamienia do zakrzywienia czasoprzestrzeni po drodze odkrywając przed nami tajemnice poruszania się ciał niebieskich. Stało się to dzięki temu, że ludzie podważali utarte przesądy. To oczywiście wiązało się z pewnymi zawirowaniami w samej nauce, ale także w sferze światopoglądowej. Dla zwykłego „Janusza Kowalskiego” nie ma znaczenia czym spowodowane jest spadanie.

Największe zamieszanie zrobiła kopernikańska teoria heliocentryczna ( która nie była niczym nowym, bo podobny koncept przedstawiali już starożytni Grecy. Teoria Kopernika była jednak mocniej oparta na matematyce i lepszych metodach obserwacyjnych.).  Duży opór wobec tej teorii pojawił się w środowiskach religijnych.

Prof. dr hab. Michał Kokowski, historyk i filozof nauki, fizyk napisał: Kościoły protestanckie (szczególnie luterański i kalwiński) zdecydowanie odrzuciły teorię Kopernika w warstwie kosmologicznej jako sprzeczną zarówno z Pismem świętym, jak i myślą arystotelesowską. W ten sposób o odkryciu fromborskiego astronoma już w połowie szesnastego wieku wypowiadali się najwybitniejsi przedstawiciele Reformacji – Marcin Luter, Filip Melanchton, Andrzej Osjander oraz Jan Kalwin.”

http://copernicus.torun.pl/rewolucja/recepcja/2/

W 1616 r. Rzymska Kuria i Inkwizycja uznały tezy kosmologii heliocentrycznej za “absurdalne i głupie na gruncie filozofii i w całości heretyckie, gdyż otwarcie przeczyły słowom Pisma Świętego”. W konsekwencji, za sprawą Świętego Oficjum praca Kopernika „O obrotach sfer niebieskich” i wszystkie inne prace mówiące o ruchu Ziemi, w tym dzieła Keplera, zostały umieszczone na tak zwanym Indeksie Ksiąg Zakazanych. Dzieło Kopernika znajdowało się na indeksie przez ponad 200 lat, aż do 1835 roku. Wtedy to przestało być absurdalne, głupie i heretyckie i już tak jakby przestało otwarcie przeczyć słowom Pisma Świętego.

Ta sytuacja pokazuje, jak niewygodne dla jakiejś grupy naukowe teorie mogły być zwalczane nie za pomocą merytorycznych argumentów naukowych, a za pomocą zakazów, ostracyzmu, czy nawet jak w przypadku Galileusza za pomocą straszenia i prześladowania.

Po tym przydługawym wstępie dochodzimy do sedna, czyli do ograniczania głoszenia poglądów, teorii i przemyśleń pod rozmaitymi pretekstami we współczesnym świecie.  Można powiedzieć, że od czasów Kopernika niewiele się zmieniło w mentalności tych, którzy mają jakąś władzę, ale nieco zmodyfikowano metody. Nadal zamiast korzystać z dorobku naukowców ten, kto ma władzę dzieli ich na właściwych i niewłaściwych, co w linii prostej prowadzi do duraczenia. Duraczenie jest specjalistycznym narzędziem w rękach również obecnych tak zwanych elit politycznych.

Koncepcja globalnego ocieplenia spowodowanego przez człowieka po raz pierwszy ujrzała w 1975 roku i wtedy przeszła jakoś bez większego entuzjazmu. Dopiero w 1988 za sprawą pracownika NASA Jamesa Hansena w trakcie wysłuchania w Kongresie Stanów Zjednoczonych weszła na salony polityczne. Od tej pory koncepcja ta stała się elementem gry politycznej.

To, że nauka nie potrafi jednoznacznie wyjaśnić niektórych zjawisk nie jest niczym dziwnym. Po prostu nie umiemy i już, ale naukowcy się starają jak mogą. Nie przeszkadza to jednak politykom w wykorzystywaniu wygodnej dla nich teorii do swoich celów politycznych. Szybko dostrzeżono, że koncepcję nadmiaru emisji CO2 do atmosfery można wykorzystać do ograniczenia potencjału ekonomicznego konkurencyjnych bloków politycznych. Najbardziej podatna na wdrażanie ograniczeń emisji dwutlenku węgla do atmosfery okazała się Europa, a właściwie Unia Europejska, która w 2015 roku 72,6% energii zużywanej pozyskiwała z paliw kopalnych. Za tym idzie odpowiednio wysoka emisja CO2 powstająca przy spalaniu tych paliw. Wprowadzono różnego rodzaju opłaty za emisję tego gazu do atmosfery, a to spowodowało wzrost cen energii dla odbiorców końcowych. To z kolei przyczyniło się do wzrostu cen towarów i usług wytwarzanych na terenie UE, czyli do zmniejszenia ich konkurencyjności na rynkach światowych. W lutym 2022 roku polskie Ministerstwo Klimatu i Środowiska podało, że 60% kosztów wytworzenia energii elektrycznej w Polsce to koszt uprawnień do emisji CO2. Różnica pomiędzy faktycznym kosztem wytworzenia energii, a jej ceną zawierającą opłatę emisyjną, to pieniądze wypłukane z powietrza zasilające budżety państw. Dla polityków zarządzających tymi budżetami nie lada gratka. Dlatego wspierają tylko tę teorię naukową, która stara się przekonać, że to człowiek za pomocą emisji „gazów cieplarnianych” jest odpowiedzialny za globalne ocieplenie. Inne teorie są systemowo zwalczane, a więc naukowcy zajmujący się nimi nie są wspierani finansowo. Mamy do czynienia z wykorzystaniem nauki do celów politycznych natomiast nie przybliża to nas do poznania mechanizmów odpowiedzialnych za temperaturę planety.

Jeszcze więcej władzy, jeszcze więcej pieniędzy, jeszcze więcej łapówek przeszło do domeny polityków przy uzysku jeszcze mniejszej ilości wiedzy powszechnie dostępnej. Taki stan osiągnięto prawie na całej planecie po wprowadzeniu domniemanej pandemii Covid19.

Zdrowie i medycyna jako jeden z głównych obszarów duraczenia.

Do dziś szamańskie metody uzdrawiania wzbudzają śmiech. Tymczasem w wielu przypadkach wiedza na temat stosowania różnych postaci roślin i ich mieszanek pochodząca przecież od nich została potwierdzona przez współczesną medycynę. Przykład? Proszę bardzo.

Znajdująca się w niektórych grzybach Psylocybina wywołuje halucynacje wzrokowe i słuchowe oraz głębokie zmiany świadomości przez kilka godzin po spożyciu. Historia stosowania tak zwanych grzybów halucynogennych sięga tysięcy lat wstecz. Naukowcy z Johns Hopkins University School of Medicine w ostatnich latach przeprowadzili badania, które wykazały, że leczenie długotrwałej i ciężkiej depresji psylocybiną w połączeniu z odpowiednią terapią łagodzi zaburzenia, a u niektórych pacjentów poprawa może utrzymywać się nawet przez rok. Przy użyciu metod farmakologicznych nawet nie zbliżamy się do takiego wyniku.

https://dzienniknaukowy.pl/zdrowie/psylocybina-w-leczeniu-depresji-korzystne-skutki-widoczne-nawet-rok-po-terapii

Całe lata trwało odczarowywanie marihuany po tym, gdy została zdelegalizowana w USA na początku XX wieku. Tymczasem mimo tego, że marihuana ma umiarkowane działanie uzależniające (znacznie mniejsze od alkoholu czy nikotyny), wartość terapeutyczna kanabinoidów nie pozwala na pozostawienie ich na uboczu. Liczne choroby, takie jak anoreksja, nudności, ból, zapalenia, stwardnienie rozsiane, choroby neurodegeneracyjne, takie jak pląsawica Huntingtona, choroba Parkinsona, zespół Tourette’a czy otępienie alzheimerowskie, padaczka, jaskra, osteoporoza, schizofrenia, choroby sercowo-naczyniowe, rak, otyłość, czy choroby związane z zespołem metabolicznym albo zaczyna się leczyć, albo mogą potencjalnie być leczone przy użyciu agonistów lub antagonistów kanabinoidowych. Patrząc na bardzo niską toksyczność tych związków i ich ogólnie łagodne efekty uboczne lekceważenie ich, lub zaprzeczanie ich potencjałowi terapeutycznemu jest absurdem, niewątpliwie o podłożu ideologicznym.[i]  Zanim konopie indyjskie zostały zdelegalizowane w Stanach Zjednoczonych były stosowane jako lekarstwo lub „rekreacyjnie” pod postacią haszyszu, nalewek i maści. Palenie kwiatów konopi pojawiło się wraz z przybyciem do Stanów meksykańskich emigrantów.

Czemu mamy takie trudności z uzyskaniem wiedzy na temat ziołolecznictwa i naturalnych metod leczenia? Z prostej przyczyny. Koncerny farmaceutyczne chcą sprzedawać swoje drogie produkty. Nie można opatentować znanych od wieków ziół i roślin. Gdyby było można, to kto wie…, ale za to można skorumpować polityków. Skorumpowani politycy wprowadzą takie prawo, które wyjdzie naprzeciw potrzebom hojnie sypiących groszem koncernów. Znów zwyczajni ludzie poniosą stratę, ale kto by się tym przejmował. Ważne, że kasa się zgadza. W medycynie jest wprawdzie wyodrębniony dział ziołolecznictwa zwany fitoterapią, ale często zdarza się, że sami medycy nie traktują tej dziedziny poważnie. Tak zostali sformatowani przez lata obcowania z przedstawicielami handlowymi, także w kitlach.

Nie tylko zioła znalazły się na celowniku zachłannej agentury koncernów farmaceutycznych. Według niektórych lekarzy lek amantadyna okazał się skuteczny remedium na Covid19. Po długich bojach zlecono w końcu przeprowadzenie badań klinicznych nad tym specyfikiem chociaż od dziesięcioleci lek ten stosowano na dolegliwości wywołane przez wirusy. Właściwości przeciwwirusowe amantadyny odkryto w latach 60 XX wieku. Początkowo głównym wskazaniem była profilaktyka grypy azjatyckiej (1966 rok), a dziesięć lat później zatwierdzono lek w profilaktyce grypy typu A.[ii] Tymczasem Bartłomiej Chmielowiec, Rzecznik Praw Pacjenta twierdzi, że nie ma dowodów naukowych, które potwierdzałyby skuteczność amantadyny. Jej stosowanie w przypadku COVID-19 może opóźnić podjęcie właściwego leczenia. Jego zdaniem leczenie amantadyną pacjentów chorych na COVID-19 narusza zbiorowe prawa pacjentów do leczenia zgodnego z aktualną wiedzą medyczną. Jednocześnie wydał zakaz stosowania amantadyny w leczeniu Covid. To ukazało się na stronach rządowych 11.02.2022[iii]. Już za kilka dni, 21 lutego 2022 w Pulsie Farmacji ukazała się wypowiedź prof. Konrada Rejdaka kierownika Kliniki Neurologii SPSK nr 4 w Lublinie „Nasze wstępne wyniki badań wczesnej interwencji z zastosowaniem amantadyny są interesujące i wskazują na trend w kierunku skuteczności leku u pacjentów włączonych do badania w ciągu pięciu dni od potwierdzenia zakażenia przy braku istotnych działań niepożądanych. Cieszymy się, że mamy zgodę Agencji Badań Medycznych na kontynuację badania”[iv] Tymczasem lekarz Włodzimierz Bodnar, specjalista chorób płuc, pediatra w NZOZ “Optima” w Przemyślu już wiosną 2020 r., gdy pandemia koronawirusa dopiero się rozkręcała, rozpoczął skuteczne leczenie chorych amantadyną. Lek wypróbował również na sobie. Przez następne miesiące swoimi obserwacjami działania leku próbował zainteresować szersze grono medyczne. Bezskutecznie.

Bezpieczeństwo

Jedną ze współczesnych obszarów zainteresowania władzy ludowej jest bezpieczeństwo. Panuje pogląd, że za tak zwane bezpieczeństwo ludzie są w stanie oddać dużą część swoich swobód obywatelskich, a nawet za nie płacić. Powszechne pragnienie bezpieczeństwa stało się pożywką dla politycznych hosztaplerów.

Dla powszechnej „bezpiecznośći” w czerwcu 2021 roku wprowadzona została nowelizacja prawa o ruchu drogowym, która zakłada pierwszeństwo pieszego wchodzącego na przejście dla pieszych przed pojazdem. Przed nowelizacją pieszy takiego pierwszeństwa nie miał, ale politycy postanowili „ubezpiecznić” przejścia dla pieszych.  Przy tej robocie zupełnie pominęli fizyczną zależność pomiędzy prędkością i masą, a drogą hamowania obiektu mającego zatrzymać się przed przejściem dla pieszych. Dobrze to oddaje poniższe wyliczenie:

  • Zatrzymanie pieszego z prędkości przemarszu 6 km/h – kilka kroków – 2 metry
  • Zatrzymanie samochodu przy prędkości 50 km/h – według różnych wzorów 17-25 metrów
  • Droga hamowania ciężarówki przy prędkości 50 km/h, to już zupełnie inny rozdział, bo zależy od masy, ilości osi, kół na osi itp.

Tak zwane prawo drogi  – przepisy morskie dobrze oddają sytuację w powiązaniu z fizyką dając obiektowi większemu pierwszeństwo przed mniejszym. Mają na uwadze jego bezwładność i możliwości manewrowe. To, co zrobiono na przejściach dla pieszych przypomina nadanie pierwszeństwa pontonowi przed tankowcem.

Innowacje w urzędzie

W 1970 roku inż. Jacek Karpiński stworzył minikomputer K-202. Był to komputer 16-bitowy, który był w stanie wykonać milion operacji na sekundę. Z tym sprzętem mogły konkurować jedynie dwa komputery na świecie: minikomputer Super-Nova (USA) oraz CTL Modular One (Wielka Brytania).  Teoretycznie potrafił zaadresować aż 8 MB pamięci, ale faktycznie posiadał tylko 150 kB. Zbudowany w 1981 roku IBM PC, posiadał jedynie 64 kB pamięci! W celu skierowania K-202 do produkcji Karpiński zwrócił się do Zjednoczenia Przemysłu Automatyki i Aparatury Pomiarowej MERA. Zjednoczenie powołało komisję w celu oceny projektu. Komisja stwierdziła że projekt nie nadaje się do realizacji, bo technologii, jaką proponuję, nie ma i być nie może. Jakby mogła być, Amerykanie na pewno by już ją wykorzystywali.

Narodowe Centrum Badań i Rozwoju jest agencją wykonawczą Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Powołane zostało w 2007 roku jako jednostka realizująca zadania z zakresu polityki naukowej, naukowo-technicznej i innowacyjnej państwa. W założeniu miało to być centrum wspierania innowacyjności w Polsce. Wynalazcy i firmy pracujące z nowoczesnymi technologiami muszą jednak współpracę z NCBR rozpocząć od nauki poprawnego wypełniania wniosków i składania ofert. Przekonało się o tym w 2019 roku Konsorcjum Ursus Bus. Program, którego efektem miało być 1000 autobusów elektrycznych dla samorządów rozpoczął się przetargiem, który miał doprowadzić do wyłonienia firmy, która zaprojektuje i dostarczy autobusy elektryczne samorządom biorącym udział w programie „Bezemisyjny Transport Publiczny”. Przetarg 10 czerwca 2019 roku został zakończony unieważnieniem postępowania. Konsorcjum Ursus Bus, które wygrało postępowanie zostało z niego wykluczone, ponieważ nie dostarczyło na czas wymaganych dokumentów, jednocześnie jak poinformowało w decyzji o unieważnieniu postępowania, nie było innych ważnych, niepodlegających odrzuceniu ofert.

Ilość wniosków odrzuconych przez NCBR ze względów formalnych jest duża, a to świadczy o tym, że język „polityki-naukowej” jest niekompatybilny z językiem ludzkim.

Połączenie polityki z nauką kończy się źle dla nauki i jeszcze gorzej dla nas. Nauka staje się dziedziną polityki. Nie jest to zjawisko nowe i już doświadczenia Łysenki pokazały, że prowadzi na manowce. „Zdobyczy” Związku Sowieckiego nie mogą porzucić jego ideologiczni spadkobiercy rozsiani po świecie, zasiadający w rozmaitych gremiach tajnych i zupełnie jawnych, albo wręcz przeciwnie – to Związek Sowiecki został natchniony przez te jawne i tajne gremia, a to, co teraz obserwujemy jest rekonstrukcją ZSRR i przejęciem dziedzictwa Łysenki jako jednej z podstaw funkcjonowania nowej-starej polityki naukowej wspartej przez koncesjonowanych naukowców.

Marek Czapla

 

[i] Wszechświat, t. 115, nr 1–3/2014 Lecznicze zastosowania marihuany Jerzy Vetulani (Kraków)

[ii] https://www.doz.pl/leki/w51-Amantadyna

[iii] https://www.gov.pl/web/rpp/stosowanie-amantadyny-u-pacjentow-chorych-na-covid-19-narusza-zbiorowe-prawa-pacjentow-do-leczenia-zgodnego-z-aktualna-wiedza-medyczna

[iv] https://pulsmedycyny.pl/prof-rejdak-o-amantadynie-wstepne-wyniki-wskazuja-na-trend-w-kierunku-skutecznosci-1141880

Facebook Comments

Related posts